44. INCYDENTU NIE BYŁO
Synowie Szatana - biesiada
Następuje suta biesiada przy suto zastawionym stole. W swobodnej już rozmowie Lipman dowiaduje się rzeczy bardzo dla nas ciekawej.
Lipman był przekonany, że z Leningradu do Finlandii, a stamtąd do Paryża uciekł, bo pod rządem bolszewickim nie mógł dostać żadnej posady i zagrażał mu głód a także i dlatego, bo mierziły go mordy i grabieże bolszewickie.
Był przekonany również i o tym, że jego bogaty księgozbiór, który zmuszony był pozostawić w Leningradzie, padł ofiarą dziczy bolszewickiej. Tymczasem dowiaduje się, że jego przyjaciele, którzy podsunęli mu myśl ucieczki i ją mu ułatwili, byli w tym celu nastawieni przez kogoś, kogo mały palec waży więcej, niż cały Lenin lub Trocki. Albowiem w Sowdapi byli potrzebni tacy jak Lenin, Bronsztajn, Apfelbaum, Dzierżyński itp. On zaś Lipman mógł się przydać właśnie wśród emigracji rosyjskiej, a do tego trzeba było, aby się tam znalazł nieskompromitowany służbą Sowietom i uchodził za zbiega. Zadanie jego wśród wychodźctwa polegało mianowicie na podtrzymaniu w nim zwodniczych ideałów, po których Rosja stoczyła się w przepaść bolszewictwa.
Lipman dowiaduje się z radością i o tym, że jego księgozbiór pozostaje nienaruszony na miejscu. Będzie on musiał niebawem wraz z Dikisem udać się do Moskwy skąd będzie mógł dojechać do Leningradu i tam zarządzić wyprawienie swego księgozbioru do Paryża na koszt rządowy.
Z dalszego ciągu rozmowy Lipmana z Dikisem podczas biesiady dowiadujemy się rzeczy ciekawszej, mającej doniosłość historyczną, a dziś szczególnie aktualną. Przez usta swoich bohaterów, opierających się snadź na wystarczających dowodach, Rodjonow ujawnia, tak poszukiwanego przez świat aryjski, autora osławionych Protokołów Mędrców Syjonu. Lipman wyraża obawę o przedwczesne odkrycie przez gojów tajemnicy królestwa szatana, objawionej mu przez Dikisa.
Za późno, brzmi odpowiedź. Już sprawę przegrali. Zresztą, nie ma na to żadnych dokumentów pisanych. Zdrada ze strony członków tajnego rządu żydowskiego wyłączona. Rekrutuje się ich spośród ludzi wypróbowanych.
Poza tym zdrada taka byłaby zbyt niebezpieczna dla zdrajcy.
Maszyn samopiszących lub samomówiących, które mogłyby być podstawione na podsłuchu, dotąd nie wynaleziono. A domyślić się naszych planów – fiuuu… – na to nie starczy nie tylko bydlęcy mózg gojów, ale i ludzki – żydowski. To plan nie z tej ziemi, a natchniony przez geniusza diabła. Dla ich umysłowości jest on przeciwnaturalny, więc niedostępny. Za ciasno mu w ich małpich główkach. Gdyby wpadł w nie przypadkiem, w tejże chwili wyskoczyłby z hukiem jak korek z butelki szampana. Wreszcie gdyby się nawet zdarzył nieprawdopodobny wypadek, odkrycia, to cofnąć wstecz biegu dziejów już niepodobna. Za póżno!
Lipman wszakże za wygraną nie daje i przypuszcza możliwość powtórzenia się historii, jaka się przydarzyła "prorokowi" żydowskiemu, Ahad-haamowi.
Co to za jeden – ten "prorok" – Z odpowiedzi Dikisa dowiadujemy się że to pseudonim Aszera Ginzberga, że to on jest autorem Protokółów i że wspomniana przez Lipmana "historia" dotyczy właśnie ujawnienia tychże Protokółów, jako roboty żydowskiej.
O tym Ahad-haamie pisze Zbigniew Krasnowski w swojej "Światowej Polityce Żydowskiej". Ahad-haam – dosłownie Jeden z Narodu (hebr.) pseudonim Oszera (tak wymawia autor) Ginzberga (1856-1927), jednego z najwybitniejszych myślicieli żydowskich odłamu syjonistycznego, twórcy tajnego zakonu Beni Moszija – (Synowie Mojżesza) – mającego skupić ludzi o wielkim duchu i o silnej miłości do narodu, na których, jak na Mojżeszu, ciążyć winno zadanie wychowania i kierowania sprawami narodu żydowskiego" (str. 879). Ale Zbigniew Krasnowski nic przy tym nie wspomina o Porotokołach Mędrców Syjonu ani o tym, że Ginzberg jest ich autorem. Snadź o tym nie wie. Wie wszakże Dikis i natrząsa się:
Oj, panie Lipman, nie rozśmieszajże mnie. Prorok. Cha-cha-cha…. Oj – mnie śmiech szkodzi. W moim żywocie zaczęły się już kolki... Cha-cha-cha...
Ten stary puchacz Ahad-haam to nikt inny, tylko Aszer Ginzberg. Przez całe swoje życie, jak dzięcioł drzewo, dłubał swoim nosem Mojżesza, Majmonidesa, Wesela, Einhorna, Berneja i innych naszych proroków, talmudystów, kabalistów i masonów, jakich mamy niezliczoną moc. Sam on był masonem niższego stopnia – na wyższy nie zasłużył, gdyż miał zbyt krewki temperament... Napisał dużo wszelakich bazgroł i ostatecznie przyniósł Izraelowi pewne korzyści, zwłaszcza swymi sławnymi Protokółami… Aszer – wyobrażał sobie, że jest uznanym wodzem światowego żydostwa a wymyśliwszy swoje Protokóły sądził, że odkrył Amerykę i strach, jak się pysznił swoim talentem i zasługą wobec Izraela…
Biedny nie podejrzewał, że jego "straszliwe" i "genialne" wymysły to szczebiot dziecinny wobec naszego planu, wykonywanego z dawien dawna przez nasz Tajny Rząd… Dikis następnie z zaślepieniem pychy bagatelizuje fakt ujawnienie Protokółów oraz ich autora. Dla Żydów było to "trochę nieprzyjemne", lecz goje pohałasowali i zapomnieli, no a "myśmy się śmiali". Kiedy zaś Lipman wciąż powątpiewa o rzekomej likwidacji sprawy Protokołów i przedstawia, o ile większy wybuchłby skandal w razie odkrycia planów dikisowskich, Dikis z bezgraniczną bezczelnością odpiera.
Pytanie: – dla kogo? Dla nas, czy też dla naszego zuchwałego oskarżyciela. Dla nas burza w szklance wody.
Tylko. – Ja zaś osobiście nie chciałbym znaleźć się w skórze owego śmiałka, źle zagrałby swoją partię. Za późno antylopie wzywać pomocy przeciw lwu, kiedy już się miota w jego pazurach. Za późno nas oskarżać.
Myśmy już silni na tyle, że nikogo w Niebie ni tym więcej na ziemi, się nie boimy!
Lipman powołuje się na potęgę słowa drukowanego.
Naszego nie gojowskiego! Z mocą protestuje Dikis i powołuje się na doświadczenie z Henrykiem Fordem. Milioner, nazwisko światowe, przecież podniósłszy ręce przeciwko Żydom, wnet zaczął kapitulować. I przestaniemy być sobą, jeżeli go przed sobą nie rzucimy na kolana. Tu Rodjonow znowu przypomina w dopisku, że te rozmowy odbyły się w roku 1923. "W trzy lata potem, Ford, po zamachu na jego życie, kiedy tylko cudem uniknął śmierci – uroczyście odrzekł się swoich przeciw żydostwu oskarżeń i wojny zaniechał.
Generał N.E. Markow, w wydanym w Paryżu dziele pt. "Wojny ciemnych sił" podaje bliższe szczegóły tej kapitulacji. Już od początku swej kampanii przeciwżydowskiej, wkrótce po wojnie światowej, Ford był ścigany przez żydowską weltprasę, jakoby oszczerca niewinnego, a tak prześladowanego plemienia. Kiedy ani ta nagonka, ani groźby zamachu na jego życie nie pomogły, pewnego dnia wszystkie Banki amerkańskie zamknęły mu kredyt, tak, iż Ford musiał na dwa miesiące zamknąć swoje fabryki, dopóki nie zdobył gotówki. Dobiła go moralnie dopiero wykonana przez "niewinne plemię" groźba zamachu. Kiedy jechał autem – niby przypadkowo najechało nań inne i strąciło go do rwącego potoku. Ocalał tylko dzięki temu, że spadając zdołał uczepić się drzewa. Wtedy skapitulował. Na żądanie "obrażonego" Kahału, mocarz przemysłu wyparł się wszystkiego cokolwiek napisał i wydał przeciwko Żydom, ogłosił to jako kłamliwe, a zaś swoje sławne na cały świat dzieło o "Międzynarodowym Żydostwie" publicznie spalił.
A na słabszych od Forda – jeno nakichać – konkluduje Dikis. Przemilczanie oskarżeń to środek najskuteczniejszy. Oskarżenie zamiera samo przez się. W przypadku jego rozgłosu stosuje się salwy. Mobilizuje się prasę światową.
Płacą ci, rabie, to broń swoich panów. Puszcza się w ruch ciężką artylerię, oszczerstwo, szantaż, zniszczenie majątkowe, wyrzucanie za burtę dziennikarstwa, nawet za burtę życia. Kiedy naciśniemy pedały i zaskrzypią tysiące piór we wszystkich kątach świata, wyśmiewając, oblewając pomyjami, i z kolei oskarżając zuchwałego oskarżyciela, kiedy wzburzymy przeciw niemu fale "opinii publicznej", to zobaczymy, czy się nie zachłyśnie i nie pójdzie na dno!
Nie dość na tym! Za pośrednictwem wzburzonej opinii całego świata wmówimy duchowieństwu chrześcijańskiemu, że pamflecista jest blużniercą obrażającym Wszechmocnego. Ono napiętnuje go mianem bezwstydnika i odda klątwie. A rządy znajdą go niebezpiecznym, gdyż podburza ludność do prześladowania niewinnego i nieszczęsnego plemienia, i ogłosimy go wariatem.
I któż stanie w jego obronie? A jeden w polu – to nie wojak! Ile w tym upokarzającej dla Ariów prawdy, ile prawdy! Doznał jej boleśnie na sobie, jak widzieliśmy na wstępie, Rodjonow; doznaje jej obecnie jego polski tłumacz w Polsce. O tym powie się coś nie coś na zakończenie tej broszury. Tu wszakże już stwierdzić trzeba, że dużo prawdy okazuje się i w obawach trzeźwego Lipmana, i że Dikisa poniosła żydowska pycha nad pychy.
W roku 1934 Żydzi uznali wreszcie za konieczne wystąpić w Bernie szwajcarskim na forum przeciw przybierającym wciąż na mocy oskarżeniom prasowym o żydowskie autorstwo Protokółów.
Sąd zaś berliński (w Berlinie) wstrzymał bieg sprawy, do czasu zebrania dowodów dla sądu berneńskiego. Jego też interwencja miała spowodować sąd berneński (w Bernie) do odroczenia sprawy. Sąd w Bernie przesłuchał jednak kilkuset świadków, w związku z oskarżeniami o sfinansowanie przez kapitał szwajcarski "talmudycznej" rewolucji rosyjskiej, i ujawnił wstrząsające fakty.
Proces w Bernie świadczy, że dikisowskie "za późno" jest przedwczesne i że goje nie zdurnieli jeszcze powszechnie. Przeciwnie, w porę trzeźwieją z duru żydowskiego. Durniów, wychodowanych i protegowanych przez żydostwo, a tak niewdzięcznie wyszydzanych przez Dikisów, dotąd wśród nas jednak nie braknie.
Biesiada się skończyła.
Była to sobota. Rozstając się z Lipmanem, Dikis polecił mu, aby w sobotę następną, ubrany we frak i cylinder, oraz zaopatrzony w parasol o godzinie 23-ej wyszedł na określony narożnik przy zbiegu dwóch ulic i tam się zatrzymał, a przechadzając, bawił się otwieraniem i zamykaniem parasola. To umówiony znak.
Podjedzie auto i drzwiczki jego się otworzą. On wsiądzie. Zastanie tam pewnego pana, wymieni z nim umówione znaki, lecz nie przemówi doń ani słowa. Ten zawiezie go tam, dokąd należy.
Lipman był przekonany, że z Leningradu do Finlandii, a stamtąd do Paryża uciekł, bo pod rządem bolszewickim nie mógł dostać żadnej posady i zagrażał mu głód a także i dlatego, bo mierziły go mordy i grabieże bolszewickie.
Był przekonany również i o tym, że jego bogaty księgozbiór, który zmuszony był pozostawić w Leningradzie, padł ofiarą dziczy bolszewickiej. Tymczasem dowiaduje się, że jego przyjaciele, którzy podsunęli mu myśl ucieczki i ją mu ułatwili, byli w tym celu nastawieni przez kogoś, kogo mały palec waży więcej, niż cały Lenin lub Trocki. Albowiem w Sowdapi byli potrzebni tacy jak Lenin, Bronsztajn, Apfelbaum, Dzierżyński itp. On zaś Lipman mógł się przydać właśnie wśród emigracji rosyjskiej, a do tego trzeba było, aby się tam znalazł nieskompromitowany służbą Sowietom i uchodził za zbiega. Zadanie jego wśród wychodźctwa polegało mianowicie na podtrzymaniu w nim zwodniczych ideałów, po których Rosja stoczyła się w przepaść bolszewictwa.
Lipman dowiaduje się z radością i o tym, że jego księgozbiór pozostaje nienaruszony na miejscu. Będzie on musiał niebawem wraz z Dikisem udać się do Moskwy skąd będzie mógł dojechać do Leningradu i tam zarządzić wyprawienie swego księgozbioru do Paryża na koszt rządowy.
Z dalszego ciągu rozmowy Lipmana z Dikisem podczas biesiady dowiadujemy się rzeczy ciekawszej, mającej doniosłość historyczną, a dziś szczególnie aktualną. Przez usta swoich bohaterów, opierających się snadź na wystarczających dowodach, Rodjonow ujawnia, tak poszukiwanego przez świat aryjski, autora osławionych Protokołów Mędrców Syjonu. Lipman wyraża obawę o przedwczesne odkrycie przez gojów tajemnicy królestwa szatana, objawionej mu przez Dikisa.
Za późno, brzmi odpowiedź. Już sprawę przegrali. Zresztą, nie ma na to żadnych dokumentów pisanych. Zdrada ze strony członków tajnego rządu żydowskiego wyłączona. Rekrutuje się ich spośród ludzi wypróbowanych.
Poza tym zdrada taka byłaby zbyt niebezpieczna dla zdrajcy.
Maszyn samopiszących lub samomówiących, które mogłyby być podstawione na podsłuchu, dotąd nie wynaleziono. A domyślić się naszych planów – fiuuu… – na to nie starczy nie tylko bydlęcy mózg gojów, ale i ludzki – żydowski. To plan nie z tej ziemi, a natchniony przez geniusza diabła. Dla ich umysłowości jest on przeciwnaturalny, więc niedostępny. Za ciasno mu w ich małpich główkach. Gdyby wpadł w nie przypadkiem, w tejże chwili wyskoczyłby z hukiem jak korek z butelki szampana. Wreszcie gdyby się nawet zdarzył nieprawdopodobny wypadek, odkrycia, to cofnąć wstecz biegu dziejów już niepodobna. Za póżno!
Lipman wszakże za wygraną nie daje i przypuszcza możliwość powtórzenia się historii, jaka się przydarzyła "prorokowi" żydowskiemu, Ahad-haamowi.
Co to za jeden – ten "prorok" – Z odpowiedzi Dikisa dowiadujemy się że to pseudonim Aszera Ginzberga, że to on jest autorem Protokółów i że wspomniana przez Lipmana "historia" dotyczy właśnie ujawnienia tychże Protokółów, jako roboty żydowskiej.
O tym Ahad-haamie pisze Zbigniew Krasnowski w swojej "Światowej Polityce Żydowskiej". Ahad-haam – dosłownie Jeden z Narodu (hebr.) pseudonim Oszera (tak wymawia autor) Ginzberga (1856-1927), jednego z najwybitniejszych myślicieli żydowskich odłamu syjonistycznego, twórcy tajnego zakonu Beni Moszija – (Synowie Mojżesza) – mającego skupić ludzi o wielkim duchu i o silnej miłości do narodu, na których, jak na Mojżeszu, ciążyć winno zadanie wychowania i kierowania sprawami narodu żydowskiego" (str. 879). Ale Zbigniew Krasnowski nic przy tym nie wspomina o Porotokołach Mędrców Syjonu ani o tym, że Ginzberg jest ich autorem. Snadź o tym nie wie. Wie wszakże Dikis i natrząsa się:
Oj, panie Lipman, nie rozśmieszajże mnie. Prorok. Cha-cha-cha…. Oj – mnie śmiech szkodzi. W moim żywocie zaczęły się już kolki... Cha-cha-cha...
Ten stary puchacz Ahad-haam to nikt inny, tylko Aszer Ginzberg. Przez całe swoje życie, jak dzięcioł drzewo, dłubał swoim nosem Mojżesza, Majmonidesa, Wesela, Einhorna, Berneja i innych naszych proroków, talmudystów, kabalistów i masonów, jakich mamy niezliczoną moc. Sam on był masonem niższego stopnia – na wyższy nie zasłużył, gdyż miał zbyt krewki temperament... Napisał dużo wszelakich bazgroł i ostatecznie przyniósł Izraelowi pewne korzyści, zwłaszcza swymi sławnymi Protokółami… Aszer – wyobrażał sobie, że jest uznanym wodzem światowego żydostwa a wymyśliwszy swoje Protokóły sądził, że odkrył Amerykę i strach, jak się pysznił swoim talentem i zasługą wobec Izraela…
Biedny nie podejrzewał, że jego "straszliwe" i "genialne" wymysły to szczebiot dziecinny wobec naszego planu, wykonywanego z dawien dawna przez nasz Tajny Rząd… Dikis następnie z zaślepieniem pychy bagatelizuje fakt ujawnienie Protokółów oraz ich autora. Dla Żydów było to "trochę nieprzyjemne", lecz goje pohałasowali i zapomnieli, no a "myśmy się śmiali". Kiedy zaś Lipman wciąż powątpiewa o rzekomej likwidacji sprawy Protokołów i przedstawia, o ile większy wybuchłby skandal w razie odkrycia planów dikisowskich, Dikis z bezgraniczną bezczelnością odpiera.
Pytanie: – dla kogo? Dla nas, czy też dla naszego zuchwałego oskarżyciela. Dla nas burza w szklance wody.
Tylko. – Ja zaś osobiście nie chciałbym znaleźć się w skórze owego śmiałka, źle zagrałby swoją partię. Za późno antylopie wzywać pomocy przeciw lwu, kiedy już się miota w jego pazurach. Za późno nas oskarżać.
Myśmy już silni na tyle, że nikogo w Niebie ni tym więcej na ziemi, się nie boimy!
Lipman powołuje się na potęgę słowa drukowanego.
Naszego nie gojowskiego! Z mocą protestuje Dikis i powołuje się na doświadczenie z Henrykiem Fordem. Milioner, nazwisko światowe, przecież podniósłszy ręce przeciwko Żydom, wnet zaczął kapitulować. I przestaniemy być sobą, jeżeli go przed sobą nie rzucimy na kolana. Tu Rodjonow znowu przypomina w dopisku, że te rozmowy odbyły się w roku 1923. "W trzy lata potem, Ford, po zamachu na jego życie, kiedy tylko cudem uniknął śmierci – uroczyście odrzekł się swoich przeciw żydostwu oskarżeń i wojny zaniechał.
Generał N.E. Markow, w wydanym w Paryżu dziele pt. "Wojny ciemnych sił" podaje bliższe szczegóły tej kapitulacji. Już od początku swej kampanii przeciwżydowskiej, wkrótce po wojnie światowej, Ford był ścigany przez żydowską weltprasę, jakoby oszczerca niewinnego, a tak prześladowanego plemienia. Kiedy ani ta nagonka, ani groźby zamachu na jego życie nie pomogły, pewnego dnia wszystkie Banki amerkańskie zamknęły mu kredyt, tak, iż Ford musiał na dwa miesiące zamknąć swoje fabryki, dopóki nie zdobył gotówki. Dobiła go moralnie dopiero wykonana przez "niewinne plemię" groźba zamachu. Kiedy jechał autem – niby przypadkowo najechało nań inne i strąciło go do rwącego potoku. Ocalał tylko dzięki temu, że spadając zdołał uczepić się drzewa. Wtedy skapitulował. Na żądanie "obrażonego" Kahału, mocarz przemysłu wyparł się wszystkiego cokolwiek napisał i wydał przeciwko Żydom, ogłosił to jako kłamliwe, a zaś swoje sławne na cały świat dzieło o "Międzynarodowym Żydostwie" publicznie spalił.
A na słabszych od Forda – jeno nakichać – konkluduje Dikis. Przemilczanie oskarżeń to środek najskuteczniejszy. Oskarżenie zamiera samo przez się. W przypadku jego rozgłosu stosuje się salwy. Mobilizuje się prasę światową.
Płacą ci, rabie, to broń swoich panów. Puszcza się w ruch ciężką artylerię, oszczerstwo, szantaż, zniszczenie majątkowe, wyrzucanie za burtę dziennikarstwa, nawet za burtę życia. Kiedy naciśniemy pedały i zaskrzypią tysiące piór we wszystkich kątach świata, wyśmiewając, oblewając pomyjami, i z kolei oskarżając zuchwałego oskarżyciela, kiedy wzburzymy przeciw niemu fale "opinii publicznej", to zobaczymy, czy się nie zachłyśnie i nie pójdzie na dno!
Nie dość na tym! Za pośrednictwem wzburzonej opinii całego świata wmówimy duchowieństwu chrześcijańskiemu, że pamflecista jest blużniercą obrażającym Wszechmocnego. Ono napiętnuje go mianem bezwstydnika i odda klątwie. A rządy znajdą go niebezpiecznym, gdyż podburza ludność do prześladowania niewinnego i nieszczęsnego plemienia, i ogłosimy go wariatem.
I któż stanie w jego obronie? A jeden w polu – to nie wojak! Ile w tym upokarzającej dla Ariów prawdy, ile prawdy! Doznał jej boleśnie na sobie, jak widzieliśmy na wstępie, Rodjonow; doznaje jej obecnie jego polski tłumacz w Polsce. O tym powie się coś nie coś na zakończenie tej broszury. Tu wszakże już stwierdzić trzeba, że dużo prawdy okazuje się i w obawach trzeźwego Lipmana, i że Dikisa poniosła żydowska pycha nad pychy.
W roku 1934 Żydzi uznali wreszcie za konieczne wystąpić w Bernie szwajcarskim na forum przeciw przybierającym wciąż na mocy oskarżeniom prasowym o żydowskie autorstwo Protokółów.
Sąd zaś berliński (w Berlinie) wstrzymał bieg sprawy, do czasu zebrania dowodów dla sądu berneńskiego. Jego też interwencja miała spowodować sąd berneński (w Bernie) do odroczenia sprawy. Sąd w Bernie przesłuchał jednak kilkuset świadków, w związku z oskarżeniami o sfinansowanie przez kapitał szwajcarski "talmudycznej" rewolucji rosyjskiej, i ujawnił wstrząsające fakty.
Proces w Bernie świadczy, że dikisowskie "za późno" jest przedwczesne i że goje nie zdurnieli jeszcze powszechnie. Przeciwnie, w porę trzeźwieją z duru żydowskiego. Durniów, wychodowanych i protegowanych przez żydostwo, a tak niewdzięcznie wyszydzanych przez Dikisów, dotąd wśród nas jednak nie braknie.
Biesiada się skończyła.
Była to sobota. Rozstając się z Lipmanem, Dikis polecił mu, aby w sobotę następną, ubrany we frak i cylinder, oraz zaopatrzony w parasol o godzinie 23-ej wyszedł na określony narożnik przy zbiegu dwóch ulic i tam się zatrzymał, a przechadzając, bawił się otwieraniem i zamykaniem parasola. To umówiony znak.
Podjedzie auto i drzwiczki jego się otworzą. On wsiądzie. Zastanie tam pewnego pana, wymieni z nim umówione znaki, lecz nie przemówi doń ani słowa. Ten zawiezie go tam, dokąd należy.