Skip Navigation
 

44. INCYDENTU NIE BYŁO

Cyrankiewicz i Mitterrand

JUBILEUSZ 50-LECIA CZERWONYCH ZŁDZIEI I UZURPATORÓW W dniu 28 kwietnia 1964 r. upaństwowione zostało w Tarnowie Wydawnictwo "Hasło Ogrodniczo-Rolnicze", wydawane i redagowane przeze mnie. Pismo założyłem w końcu 1932 roku. Z najazdem wojsk niemieckich pismo zostało zawieszone. Wojnę II-gą przeżyłem w najcięższym obozie Gross Rosen. Bóg pozwolił mi wrócić szczęśliwie do rodziny w dniu 22 maja 1945r, a więc po przeszło 4 latach.

Gdy trochę okrzepłem, już w dwa tygodnie później zabrałem się do pisania wspomnień obozowych. W sierpniu tegoż roku wyszła z druku moja książka "Powrót z Piekła Hitlerowskiego". Książka ta miała taką popularność, że w ciągu dwóch lat doczekała się trzech kolejnych wznowień, Dodam, że obecnie książka ta jest na indeksie.

Przy końcu 1945 roku wznowiłem wydawanie "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego". Oczywiście miałem wiele trudności z Urzędem Kontroli Prasy w Krakowie, bo w piśmie ani słowa pochwalnego nie napisałem o rządzie, narzuconym narodowi polskiemu przez Stalina, na czele z Bierutem.

Wydawnictwo rozwijało się wspaniale, ale trudności administracyjne stale wzrastały. Przydział papieru przez władzę wystarczał tylko na 15.000 egz., gdy w tym czasie ilość prenumeratorów przekraczała 20.000. Oczywiście, wpłacającym pieniądze na prenumeratę już od listopada odsyłano czeki, przekazy czy gotówkę. W tym samym czasie narzucone Narodowi Polskiemu władze przygotowywały już pierwsze wybory do Sejmu.

Nadsyłano mi komunikaty, liczne artykuły i sprawozdania do wykorzystania na łamach "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego". Na liczne listy w tej sprawie nie odpowiadałem, ani też nie umieściłem ani jednej notatki o tych zakłamanych akcjach wyborczych... Dodaję marginesowo, że w tym samym czasie sprawowałem funkcję prezesa Związku Byłych Więźniów Politycznych Niemieckich Obozów Koncentracyjnych. W dniu 3 maja 1946 r., z Flagą Związku, wbrew zakazowi miejscowych władz administracyjnych, z górą 140 więźniów wyszło na ulice, aby godnie uczcić to historyczne Święto Narodowe.

Przemaszerowaliśmy głównymi ulicami Tarnowa, a już o godzinie 2-giej po południu zostałem aresztowany przez UB-eków. Przesłuchiwano mnie w dzień i w nocy i straszono, że mogę nie wrócić do rodziny. Na liczne pytania, co mnie skłoniło do tej ulicznej demonstracji odpowiadałem zupełnie spokojnie, przypominając UB-kom, że obowiązkiem wszystkich Polaków było i będzie czcić godnie Święto 3-go Maja.

Straszono mnie też i tym, że pismo zostanie zawieszone. Te wszystkie szantaże przyjmowałem z najwyższą obojętnością. Koledzy i Koleżanki ze Związku Więźniów Politycznych demonstrowali w tym samym czasie przed Urzędem Bezpieczeństwa. W dwa dni później zostałem zwolniony, ale już po tygodniu musiałem jechać na przesłuchanie do Krakowa.

Gdy 5-krotne przesłuchanie nie dało żadnego wyniku UB-kom, postanowili na siłę zlikwidować Wydawnictwo "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego". Kończył się w tym czasie rok 1949. Pismo uległo likwidacji.

W tym samym czasie zostałem ponownie aresztowany a w czasie mej nieobecności rozwiązany został Związek Byłych Więźniów Politycznych w Tarnowie. Dzieci byłych więźniów, którzy zginęli w obozach, jak również wdowy, pozbawione zostały wszelkiej pomocy, jakiej udzielał stale Związek BWPHOK. Na to miejsce powołany został w tym czasie ZBOWID (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację). Organizację tę stworzyli najwięksi wrogowie Polski, sługusy sowieccy, zdrajcy Narodu.

Lata biegły, ale nie opadałem z sił. Przy końcu 1956 r., gdy w kraju nastąpiła mała odwilż polityczna, wybrałem się do Warszawy, aby uzyskać zezwolenie na wydawanie "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego". Przy ul. Koszykowej mieścił się Urząd Kontroli Prasy. Z trudem dostałem się do wnętrza, i tu Dyrektorowi tegoż Urzędu przedstawiłem sprawę reaktywacji Wydawnictwa. Rozmowę ze mną przerywał kilka razy, ale ja nie ustępowałem. Po przeszło 7-mio godzinnej dyskusji, otrzymałem w grudniu 1956 r. zezwolenie na wznowienie czasopisma, w nakładzie 25.000 egz.

Z miejsca powołałem Komitet Redakcyjny i wpisałem najbliższych przyjaciół, ale z polecenia Urzędu Bezpieczeństwa do tegoż Komitetu wciśnięto mi na siłę Władysława Wadasa, nieuka, ale wiernego sługusa bezpieki.

Kłopotów miałem z nim zawsze wiele, ale gdy w dniu 20 lutego 1957 r., z Klubu Katolickiego ZNAK wybrany zostałem Posłem do Sejmu z okręgu Tarnów i Dąbrowa Tarnowska to Wadas trochę przycichł, ale nadal uprawiał szpiegowską działalność, kumając się stale z Lucjanem Motyką, który sprawował funkcję I-go Sekretarza PZPR w Krakowie.

Mimo różnych problemów z Urzędem Kontroli Prasy w Krakowie i ciągłym brakiem papieru na zwiększenie nakładu, pismo rozwijało się. Pozostawałem też w ciągłym kontakcie z naukowcami wyższych uczelni. Oprócz "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego", każdego roku wydawałem Kalendarz o przeszło 360 stronach druku. W biurze zatrudniałem 36 pracowników, w tym 18 akwizytorów w terenie.

W styczniu 1961 r. kadencja moja w Sejmie skończyła się, i z tą chwilą runęła na Tarnów cała fala złoczyńców czerwonych. Zaczęło się to wszystko od kontroli przez Urząd Bezpieczeństwa w Krakowie. Każdy numer "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego" przetrzymywano w Krakowie, skreślając najbardziej aktualne artykuły i robiono mi przeróżne trudności z wydaniem każdego kolejnego numeru.

W dniu 28 kwietnia 1964 r. o godz. 10;30 rano weszło do mego biura bez uprzedniego zapowiedzenia i pytania dwóch czerwonych dryblasów, którzy z miejsca zostali rozpoznani jako ubeki, bo mieli jednakowe koszule i krawaty. Ci dwaj ubecy powiedzieli do mnie, że chcą rozmawiać z dr Gładyszem. Z miejsca odpowiedziałem, że jestem we własnej osobie i dałem pytanie – A czym panom mogę służyć? W tym momencie jeden z nich wyjął z teczki pismo i odczytał: "Z dniem 28 kwietnia 1964 r. Wydawnictwo "Hasło Ogrodniczo-Rolnicze" zostaje upaństwowione, a obywatel Gładysz opuści w tej chwili biuro"...

Byłem nieco zaskoczony tą formą podejścia do mnie, ale nie zdziwiło mnie to bardzo, bo znałem ich metody. Mogę choćby przypomnieć moją walkę o uratowanie Pałacu Diecezji Tarnowskiej, w której władzę sprawował ks. Biskup Stepa. Władze rządowe czyniły wszystko, aby zbuntowani parafianie z Wietrzychowic, pow. Dąbrowa Tarnowska, spalili pałac za to tylko, że ks. Biskup przenosił z tej parafii nieposłusznego ks. Wikariusza na inną parafię.

Opuszczając własne biuro, mieszczące się w mym własnym domu, powiedziałem: "W dniu 31 marca 1941 roku w identyczny sposób zostałem wyprowadzony z domy przez Gestapo". Ubecy w złośliwy sposób wyprowadzili mnie z biura w obecności wszystkich pracowników.

Od tegoż dnia, tj. 28 kwietnia 1964 r., a więc 19 lat temu, moje "dziecko", jak mi wszyscy przyjaciele zawsze mówili, zostało upaństwowione. W dniu 28 kwietnia 1984 r. minie 20 lat od chwili grabieży.

Tymczasem ku wielkiemu zdziwieniu, czytam "Hasło Ogrodniczo-Rolnicze", Nr. 9 z września br., i wiary nie daję kłamstwu, że to pismo obchodzi 50-lecie swego istnienia. Nikt ze mną nie rozmawiał i nie ma prawa włączać mojej 31-letniej pracy do zespołu złodziei i przyjaciół sługusów sowieckich.

I na zakończenie przypomnę wszystkim Czytelnikom, że głównym inspiratorem upaństwowienia "Hasła Ogrodniczo-Rolniczego" w 1964 r. był Lucjan Motyka, ówczesny Minister Kultury i Sztuki.

Tenże Motyka przez całe lata mścił się na mnie i cel swój osiągnął w 1964 r. z poparciem Józefa Cyrankiewicza. Czynił to dlatego, że na zjeździe b. Więźniów Politycznych w Krakowie w dniu 6-go grudnia 1945 r. Motyka i T. Hołuj, oraz inni usiłowali zdobyć poparcie w wyborze do Zarządu. Wówczas zabrałem głos w kwestii formalnej w czasie przemówienia Tadeusza Hołuja, że do Zarządu Wojewódzkiego ZBWP wybrani mogą być tylko więźniowie, którzy nie mają na sumieniu żadnych ofiar.

Tu właśnie ujawnię teraz, że Tadeusz Hołuj był sługusem Gestapo w Loitmeritz, a Lucjan Motyka sprawował działalność kierowniczą przy spalaniu pomordowanych i zagazowanych więźniów politycznych w krematorium w Oświęcimiu. Przez pełne dwa lata palili w nieludzki sposób przeciętnie każdego dnia około 100 więźniów.

Jego przyjacielem doradczym był Józiu Cyrankiewicz, który pełnił w Oświęcimiu funkcję sekretarza w Komendzie Porządkowej. I ten zbrodniarz (tak zawsze go nazywam), każdego dnia podchodził do więźniów w różnych barakach i wywoływał b. sędziów, księży, posłów, ministrów i działaczy społecznych, i zachęcał ich do ucieczki z Oświęcimia.

W nocy wszyscy zainteresowani zbierali się w jednym miejscu, skąd odprowadzał ich do komory gazowej. Tu wszyscy ginęli i nikt nie zostawiał śladu po sobie. Tych uśmierconych męczenników po cichu zabierał Lucjan Motyka i palił w krematorium.

Obaj ci oprawcy byli tak powiązani ze sobą, że gdy Cyrankiewicz został Prezesem Rady Ministrów to w niedługim czasie Motyka został Ministrem Kultury i Sztuki (sic!). Cyrankiewicz uważał, że musi spłacić dług wdzięczności Motyce, za spalenie jego przeciwników z okresu przedwojennego i widział w nim serdecznego przyjaciela.

Motyka, który w Wieliczce ukończył zaledwie 6 klas Szkoły Podstawowej, sprawował przez kilka lat funkcję Ministra Kultury i Sztuki. – Czy to nie największy paradoks w historii Polski?

Warto jeszcze dodać, że gdy obaj ci zbrodniarze zajęli najwyższe stanowiska w rządzie, to zwerbowano pisarza Tadeusza Borowskiego do napisania scenariusza przeżyć więźniów w Oświęcimiu. Oczywiście Tadeusz Borowski nie mógł odmówić Premierowi i szybko opracował scenariusz, i z pomocą filmowców przygotował film, który został wyświetlony w jednym z największych kin w Warszawie.

Na tę premierę przybyli z różnych stron kraju przeważnie byli więźniowie. Gdy na ekranie pokazano Cyrankiewicza, Motykę i innych oprawców, obecni b. więźniowie tak protestowali okazanemu kłamstwu, że przerwano wyświetlanie filmu, a tymi ludźmi, którzy protestowali zajęła się zgraja Ubeków. Spisali protokóły i zapisali wszystkich adresy.

Po dwóch tygodniach wszyscy zostali wezwani przez UB do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wszyscy świadkowie "przeżyć" Cyrankiewicza w Oświęcimiu, jak i na ekranie, stawili się w określonym terminie przy ul. Koszykowej w Warszawie, ale po dziś dzień nikt nie wie, co się z nimi stało, bo ani jeden nie wrócił z Warszawy do rodzinnego domu.

Rodziny zaginionych zasypywały listami szczególnie Tadeusza Borowskiego. Ten człowiek, który w całej rozciągłości oddany był Cyrankiewiczowi, nie zdradził go, nie zdradził Motyki, ale sumienie tak go dręczyło po zaginięciu tych ludzi, że nie wytrzymując tego wszystkiego, co mu każdego dnia poczta przynosiła, popełnił samobójstwo.

Zastanawiali się jego najbliżsi przyjaciele, dlaczego to zrobił, ale niestety, nie znali kulis i cichej współpracy z Cyrankiewiczem i Motyką. Tylko pobieżnie o tym piszę, aby ujawnić działalność tych złodziei, którzy w dniu 28 kwietnia 1964 r. wszystko mi zabrali, blokując nawet pieniądze w PKO, a dziś po 19 latach przypisują sobie zasługi, nie wspominając o moich wysiłkach związanych z Czasopismem od 1932 r.

O mych przeżyciach w Polsce Ludowej wydałem jeszcze drukiem książkę pt. 23 LATA W RAJU CZERWONYCH SZATANÓW. To muszę uczynić dla samej historii, jak po II-giej wojnie światowej naród został zniewolony, ograbiony i nadal jest okradany przez Sowiety.

Licząc 60 lat życia musiałem uciekać z własnego kraju – Drogiej i Kochanej Ojczyzny, bo dzisiejsi jubilaci (złodzieje) pozbawili mnie wszystkiego, licząc na to, że przyjdę do nich, do tych złodziei na kolanach, i będę ich prosił o wpisanie mnie do Partii.

Przetrzymałem z trudem ponad 4 lata Piekło Hitlerowskie, przetrzymałem Piekło Czerwonych Szatanów, przeżyłem te bóle z dala, czytając prasę i słuchając radia o strasznej nędzy w kraju, a dobry Bóg może pozwoli mi doczekać i wrócić do mojej już wolnej Ojczyzny – Polski.

Dr inż. Antoni Gładysz, "Życie Polonii” Numer 71; 25 grudnia 1983 r. str. 13.

***

Józef Cyrankiewicz zatrzymywał się w hotelu Francuskim „Tylko dla oficerów niemieckich”, gdyż był selekcjonerem inteligencji polskiej Hitlerowsko-Stalinowskiej Konwencji Zwalczania Polskiego Ruchu Niepodległościowego. Józef Stalin dał Goldzie Meir, za złamanie Planu Barbarossa w Jedwabnem, 500 miliardów $, wyznaczając na płatnika Polskę, która mianowała komisarzami tej wierzytelności Cyrankiewicza i Gomułkę.
 
 
« powrót|drukuj